"Szczęście przychodzi i odchodzi... Korzystajmy więc z tych ulotnych, radosnych chwil, bo potem może być za późno"
Historia
miłosna jak każda inna… no może nie do końca. Jest odmienna ze względu na
osobowości zakochanych. Oboje całkowicie różni. Oboje pochodzący z dwóch
różnych światów. Nikt nie przypuszczałby, że pomiędzy nimi narodzi się uczucie.
Dla niektórych ta historia nadal jest niewiarygodna, nawet dla samych jej
bohaterów.
Ona – wysoka, bardzo atrakcyjna
blondynka o długich, zgrabnych nogach. Przyciągała spojrzenia wielu mężczyzn.
Wszyscy zachwycali się nią. Była idealna pod każdym względem… a przynajmniej
tak uważała. Tak naprawdę nikt nie jest perfect.
Ona o tym doskonale wiedziała, ale w oczach innych starała się wyróżniać…
błyszczeć swoim oślepiającym blaskiem. Uważano ją za taką, która nieustannie
poprawia makijaż i chce wyglądać na najlepszą z najlepszych, a wcale taka nie
była. Miała głęboko w poważaniu co myśleli o niej inni. W stosunku do ludzi
była złośliwa, bezuczuciowa. Tylko wtedy, gdy otaczała ją samotność czterech
ścian jej willi, była naprawdę sobą. Zamykała się w swoim świecie, pełnym
dobroci i miłości, której tak bardzo pragnęła. Nikt jej takiej nie znał, bo ona
tego nie chciała. Nie chciała, aby ktoś się dowiedział, że potrafi okazywać
prawdziwe, ludzkie uczucia, że potrafi kochać. Wszyscy myśleli o niej jak o wrednej,
wykorzystującej innych dziewczynie, która nie ma serca.
To brak miłości i zazdrość powodowała, że była potworem. Zawsze wierzyła, że w
końcu spotka swojego księcia na białym koniu, ale cały czas natrafiała na
bezmózgich palantów, którzy zwracali uwagę jedynie na jej biust.
Była bardzo stanowcza w interesach. Jej argumenty biły na głowę wszystkich
innych. Jedyna kobieta w firmie, która potrafiła postawić na swoim. Nie zrobiła
kariery piosenkarki, o której tak bardzo marzyła. W wieku dwudziestu lat, kiedy
od ponad roku była absolwentką Studio,
stwierdziła, że muzyka nie jest tym co pragnie osiągnąć, dlatego postanowiła
przejąć pałeczkę po ojcu. Lecz o swojej pasji nie zapomniała i gdy tylko
znajdowała odrobinę czasu, siadała przy białym pianinie, które stało w ogromnym
salonie i grała, śpiewając przy tym oczywiście.
Praca zmieniła jej życie o 180 stopni. Z rozkapryszonej, marudnej nastolatki
wyrosła na poważną, dystyngowaną kobietę, ale czasami uwielbiała wracać do
wspomnień z czasów szkolnych, lecz nie zawsze sprawiało jej to radość. Bolało
ją, że przez to jak się zachowywała, nikt z nią nie rozmawiał. Już te kilka lat
temu miewała chwile słabości i po prostu płakała. Płakała jak małe dziecko,
które zostało wyrwane z objęć mamy. Czasami zamykała się w łazience. Wtedy była
szczęśliwa, że ona i jej ojciec mają osobne toalety. W czasie gdy tam była,
zamykała drzwi na klucz, odkręcała kurek w wannie, wkładała słuchawki do uszu i
siadała przy drzwiach. Brała żyletkę (nie sekretem było, że miała schowany
komplet żyletek w szafce pod umywalką) i powoli, pojedynczymi ruchami,
kaleczyła swoje nadgarstki. Patrzyła jak krew wypływa z jej rąk i czuła
niesamowitą ulgę. Jakby ktoś zdejmował z niej ogromny ciężar. Na początku bała
się, ale z czasem stała się to dla niej rutyna. Już nie czuła bólu, który jej
to przynosiło. Po prostu się cięła. Gdy została poważną bizneswoman zaprzestała
tych działań, już tego nie potrzebowała. Praca wypełniała cały czas, który
niegdyś poświęcała na przemyślenia i okaleczanie siebie. Nieraz, gdy zaistniała
potrzeba, podciągała rękawy długiej bluzki, lub swetra, które nosiła już od
bardzo dawna, aby nikt nie zobaczył jej ran i wtedy uderzała w nią fala
wspomnień. Nie chciała patrzeć na „zmasakrowane” nadgarstki. Wszystko wtedy
powracało. Każda rysa, opowiadała o innym wydarzeniu, które zmieniło jej życie.
Czuła się bezsilna. Brakowało jej miłości…
On – wysokiej
klasy muzyk i piosenkarz. Obiekt westchnień wielu dziewczyn, zwłaszcza jego
fanek. Nie powiem, że nie, bo przystojny był bardzo. Szukał wybranki swego
serca, lecz żadna dziewczyna, z którą przyszło mu się spotkać, nie zasługiwała
na to, żeby być tą jedyną. Nikomu nigdy nie zdradził, że jeszcze kiedy był w Studio, zakochał się w pewnej,
aroganckiej blondynce. Nie wyznał jej swych uczuć, gdyż wiedział, że ona ich
nie odwzajemnia, więc postanowił siedzieć cicho. Takie bezczynne patrzenie na
dziewczynę, która zawróciła mu w głowie, nie sprawiało przyjemności. Prawie
osiem lat nie widział się ze swoimi przyjaciółmi mieszkającymi w Buenos Aires.
Gdy wygrał U-Mix wyjechał w roczną trasę, a później wrócił do Włoch, aby
spędzić czas ze swoją mamą, która jak się okazało zachorowała na nowotwór. Nie
miał serca zostawiać jej w takiej chwili samej, więc odwołał swoje koncerty i
natychmiast udał się do Rzymu. Tam przez dwa lata opiekował się kobietą, aż
nadszedł czas rozłąki. Po dwudziestu trzech miesiącach i czternastu dniach
walki, jego rodzicielka odeszła. Śmierć odebrała mu, jedyną kobietę, którą
kochał i jedyną, która go wychowywała. Choroba to straszna rzecz, której nie da
się przewidzieć w jakikolwiek sposób. Wiele osób stara się ją pokonać, ale mało
kto wygrywa tą walkę… walkę o swoje życie. Po tym zdarzeniu, załamał się.
Zamknął się w sobie. Nie chciał już śpiewać, koncertować, po prostu nie chciał
niczego robić. Cała radość i szczęście, które zawsze wypełniały jego życie,
zniknęły. Codziennie przychodził na cmentarz, aby porozmawiać z mamą. Wiedział,
że nie może zaprzepaścić swojej kariery, chociażby dlatego, że obiecał jej to.
Obiecał jej, że gdy odejdzie, on nadal
będzie śpiewał i cieszył się życiem, które miał przed sobą. Nie chciała, aby
przez nią jej ukochany syn, zmarnował swój wyjątkowy talent. Często razem
śpiewali, także kiedy nadszedł ten dzień, po raz ostatni zaśpiewali. On był
zalany łzami, a ona nie uroniła ani jednej kropli, słonej wody. Pogładziła jego
policzek i powiedziała: „Pamiętaj synku,
gdy ja odejdę, ty nadal musisz być silny i przede wszystkim musisz śpiewać.
Każde słowo piosenki, wypływające z twoich ust, będzie kierowane wprost do
mnie. Zawsze kiedy zanucisz choć cichą melodię, ja ją usłyszę. Wiedz synku, że
bardzo Cię kocham i wszystko co się dzieje, jest rzeczą bardzo istotną, w twoim
życiu.” Po tej wypowiedzi zamknęła oczy, a po jej policzku spłynęła
pojedyncza łza. Przeżywał odejście swojej mamy, bardzo długo, aż w końcu
uświadomił sobie, że nie powinien cały czas przejmować się. Dobrze wiedział, że
jego rodzicielka była w lepszym świecie, gdzie nie dotykały jej ludzkie
problemy, które komplikowały wszystkim życie. Wiedział, że mama na zawsze
pozostanie w jego sercu, a on nie może wiecznie rozpaczać. Ona nigdy nie
lubiła, gdy jej syn był smutny. Wtedy właśnie, zaczynała śpiewać. Jej piękny
głos rozchodził się po domu jak zapach świeżo upieczonych ciasteczek, które także
piekła, kiedy syn cierpiał.
W końcu wziął się w garść i znowu powrócił do swojej pasji. Wierzył, że podczas
każdego z koncertów była przy nim jego matka. Czuwała, aby był bezpieczny.
Występował już dosyć długo i postanowił zrobić sobie wakacje. Wrócił do Buenos
Aires, gdzie przed laty zostawił swoich przyjaciół. Wiedział co się z tym
wiąże. Spotkanie z piękną blondynką, w której się zakochał. To beznadziejne
uczucie, gdy jest się zakochanym w kimś, kto nigdy nie zwróci na ciebie uwagi.
Gdy tylko ją widział, jego serce biło tysiąc razy szybciej, język się plątał. A
kiedy słyszał jej piękny, melodyjny głos, odlatywał do piękniejszego świata, w
którym razem hasają po usłanej kolorowymi kwiatami łące. Często przed snem
widział ich oboje w swojej wyobraźni, siedzących na grzbiecie pięknego
jednorożca, galopujących ku zachodzącemu słońcu.
Oboje mieli
trudne życie. Oboje byli zagubieni w tym świecie pełnym zmartwień, problemów i
trosk. On tak bardzo pragnął spotkać się z dziewczyną, a właściwie kobietą, w
której zakochał się na zabój, ale jednak bał się tego. Tyle lat minęło odkąd
widzieli się po raz ostatni. Nawet nie wiedział, że ona także żywiła do niego
sympatię lecz nie okazywała tego. Budowała mur wokół siebie, aby on nie
domyślił się, że między nimi zaiskrzyło.
Tego dnia, kiedy
wrócił do Buenos Aires, padał deszcz. On jechał właśnie taksówką z lotniska.
Spoglądał na krople wody spływającej po szybie. Całą podróż samolotem, która
trwała prawie 10 godzin, myślał o niej. Przyjaciele opowiadali mu jak teraz
wygląda, czym się zajmuję. Z tych opowieści wywnioskował, że ona nie jest szczęśliwa,
a on tak bardzo pragnął, żeby nie cierpiała.
Nagle auto się zatrzymało. Wtedy ocknął się i zauważył, że dotarł pod hotel, w
którym zarezerwował sobie apartament. Wysiadł z taksówki, wziął walizkę i
zapłacił kierowcy. Tak bardzo zapragnął spotkać się z nią. Zobaczyć jej piękne,
brązowe oczy, dotknąć jej delikatnych dłoni. Od razu kiedy tyko wszedł do
budynku, udał się do recepcji po kartę do drzwi apartamentu i natychmiast tam
poszedł. Zostawił swoje torby, tak naprawdę rzucił je gdzieś w głąb pokoju i
wybiegł z hotelu. Chciał jechać do Violetty i Leóna, którzy byli jej
najbliższymi przyjaciółmi, aby zdobyć jej adres zamieszkania. Udał się do
przyjaciół. Oni już jakiś czas wcześniej, domyślili się, że jest on zakochany w
blondynce. Opowiedzieli mu, co się wydarzyło przez te wszystkie lata. Nie
słuchał informacji o Maxim, Naty, Marco czy Francesce… on chciał tylko wiedzieć
co się działo z Ludmiłą.
Wysłuchał dokładnie każdego słowa, które wypowiedziała Violetta o Ludmile.
Czuł, że bardzo cierpiała. Wydobył od przyjaciół jej numer telefonu i adres.
Wybiegł szybko z ich domu i ruszył pod wskazany adres. Było to tylko dwie ulice
dalej, więc dotarcie nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Gdy zobaczył już duży dom
należący do niej, nie miał odwagi podejść do ogrodzenia. Zatrzymał się po
drugiej stronie ulicy i przysiadł na ławce.
„Tak dawno nie
padało… Czekałam na ten deszcz” – powiedziała do siebie blondynka. Siedziała na
parapecie pijąc kawę. Mimo iż wiele osób nienawidzi deszczu, ona go po prostu
wielbiła. W Buenos Aires rzadko kiedy były ulewy, więc dla niej było to
zbawienie. Przez okno zauważyła dwójkę radosnych dzieci, bawiących się w
kałuży. Nagle posmutniała, a pojedyncza łza spłynęła po jej bladym policzku.
Nigdy jako dziecko nie mogła być tak szczęśliwa. Po chwili jednak na jej twarzy
zawitał uśmiech. Przypomniała sobie jak to jeszcze kilka lat temu, aby uciec
przed całym światem, gdy padał deszcz wychodziła na dwór i… tańczyła. Po prostu
wychodziła na z domu i nie zwracała uwagi na nic. Tańczyła, śpiewała, robiła
różne piruety. Zatracała się w swoim własnym świecie, gdzie nie ma smutków, za
to ona była tam najszczęśliwsza. Kiedy radość zanikała, pojawiał się smutek.
Powracała do rzeczywistości, gdzie nie miała przy sobie nikogo bliskiego. Po
jej twarzy zaczynały spływać łzy, ale nikt ich nie widział, gdyż krople deszczu
skutecznie je ukrywały.
Nagle wstała i wyszła na dwór jak to kiedyś miała w zwyczaju robić. Ubrana w
szary sweterek i czarne rurki dziewczyna, stała na środku ulicy patrząc do
góry. Ciepły deszcz dotykał jej twarzy. Pomyślała, że tu nikt jej nie widzi i
znowu może powrócić do tego co robiła jako nastolatka stojąc w deszczu, zaczęła
płakać. W pracy była nieugięta i silna, nic jej nie zdołało wyprowadzić z
równowagi, a ta Ludmiła, która była sama w swoim ogromnym domu, zachowywała się
inaczej. Mimo, że miała przyjaciół, którymi byli Violetta i León (reszta ich
wspólnych przyjaciół niestety wyjechała), ona czuła się samotna… A razem z nią
mieszkał tylko kot, który pocieszał ja gdy była smutna.
Blondynka obracała się i nie zauważyła kałuży. Pośliznęła się na niej… ale nie
upadła. Przez chwilę była nie świadoma tego, kto ją złapał i uchronił przed
upadkiem na twardą ziemię. Nad jej twarzą uniosła się czyjaś dłoń, która
zabrała kilka kosmyków włosów dziewczyny i założyła je za jej ucho. Zakrywały
one oczy Ludmiły, przez co nie widziała, osobnika, któremu została winna
przysługę. Poczuła tylko delikatną woń męskich perfum. Bardzo spodobał jej się
ten zapach. A wtedy ujrzała Go. Przyglądała mu się kilkanaście sekund i nie
mogła uwierzyć, że w końcu Go spotkała. Tak długo czekała. Nie ukrywajmy, że
ona również była w nim zakochana, ale nikt o tym nie wiedział, bo ona trzymała
to w sekrecie, którego nikt nigdy nie zdołał odkryć. Była zaskoczona tym, że on
się pojawił akurat w tym momencie, kiedy przestawała wierzyć, że jeszcze
kiedykolwiek się spotkają. Spojrzała w jego cudowne, czekoladowe oczy i
zatonęła w nich. On zbliżył swe ust do jej i delikatnie pocałował. Oboje
marzyli o tym pocałunku. Po chwili, szatyn wziął dziewczynę na ręce i ruszył w
stronę jej posiadłości. Ona wplotła swoje dłonie w jego prześlicznie ułożone
włosy i wtuliła się w niego.
Chłopak postawił ją w przedpokoju, a ona nadal nie mogła oderwać od niego
wzroku. Myślała, że to tylko sen i zaraz się obudzi. Jednak to wszystko było
prawdą. I prawdą było to, że ona chciała mieć go już na zawsze przy sobie.
- Federico…
- Cii, nic nie mów – przerwał jej – Tylko mnie pocałuj
Dziewczyna przysunęła się do szatyna, złapała jego twarz w
dłonie i pocałowała go. Delikatnie muskała jego wargi, a on oddawał każdy jej
pocałunek. Przez tyle długich lat wyczekiwali, aby być razem. Teraz ich
marzenia mogły stać się rzeczywistością.
Miesiąc później…
Nadeszły święta
Bożego Narodzenia. Przez miesiąc dużo się zmieniło. Federico i Ludmiła
zamieszkali razem. Ona w końcu przestała płakać, lecz uśmiechała się przy
każdej okazji. Przyjaciele bardzo się cieszyli z ich szczęścia. Nigdy nie
widzieli jej tak przepełnionej radością.
Z okazji świąt do Buenos Aires mieli się zjechać ich przyjaciele. Wszyscy za
nimi bardzo tęsknili. Kiedy nadszedł dzień 24 grudnia w domu Verdasów trwały
przygotowania do świąt. Ludmiła i Violetta przygotowywały potrawy w kuchni, a
Federico i León rozwieszali dekoracje. Blondynka co jakiś czas miała zawroty
głowy i robiło jej się duszno, ale zignorowała te dolegliwości. Jej
przyjaciółka zauważyła, że ta nie czuje się najlepiej. Nawet chciała powiedzieć
o tym Federico, ale Lu jej na to nie pozwoliła. Gdyby jej ukochany się o tym
dowiedział, natychmiast zabrałby ją do szpitala, a ona nie chciała go
fatygować.
Ten dzień miał
być najszczęśliwszym w ich życiu, ze względu na prezent, który Federico
przygotował dla Ludmiły.
Gdy po podzieleniu się opłatkiem wszyscy zasiedli do stołu, Federico zaczynał
nerwowo stukać palcami w stół. Nagle wstał i o to samo poprosił swoją ukochaną.
Zebrani goście, byli bardzo zaciekawieni tą sytuacją, więc bacznie przyglądali
się Włochowi. Zaczął on szperać w kieszeni swojej marynarki i kiedy znalazł
dany przedmiot, uklęknął i wyciągnął zza pleców małe, czerwone pudełeczko w
kształcie serca. Otworzył je, a oczom Ludmiły i ich przyjaciół ukazał jej
przepiękny pierścionek wykonany z białego złota, na którego środku znajdował
się średniej wielkości brylant.
- Ludmiło Ferro, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie i… zostaniesz moją żoną?
Ludmiła przez chwilę była zaskoczona, ale w końcu zdobyła
się na odwagę i udzieliła odpowiedzi swojemu ukochanemu.
- Federico… - zaczęła niepewnie – TAK! – krzyknęła
przeszczęśliwa i rzuciła się na szyję szatyna
Gdy Włoch postawił Ludmiłę na ziemi, ta przymrużyła oczy i
upadła wprost w jego ramiona. Momentalnie zrobiła się blada. Przyjaciele szybko
zareagowali i zadzwonili po pogotowie. Federico przytulił ją do siebie i błagał
aby otworzyła oczy. Jego błaganie na nic się zdało. Ratownicy medyczni, zabrali
Ludmiłę do karetki i szybko pojechali do szpitala. Także wszyscy przyjaciele
udali się tam z roztrzęsionym Federico.
Włoch patrzył
ze łzami w oczach na swoją ukochaną, przez szybę. Nie mógł do niej wejść. Tak
bardzo chciał trzymać ją za rękę. Bolało go, że ona musi tam leżeć podłączona do różnych urządzeń. Przez dwie
godziny stał tak i patrzył na cierpienie swojej narzeczonej. Żaden lekarz nie
raczył go poinformować o jej stanie, aż w końcu został zawołany przez jednego z
doktorów do swojego gabinetu. Szatyn wszedł do białego pokoju. Widział wyraz
twarzy lekarza, wskazywał on na to, że nie jest zbyt dobrze. Federico usiadł na
krześle i jakby czekał na wyrok, wbił wzrok w podłogę.
- Proszę Pana… - zaczął poważnie mężczyzna w białym kitlu – Sytuacja
nie ma się najlepiej…
- Niech mi Pan po prostu powie o co chodzi! – prawie krzyknął szatyn, nadal nie
patrząc na lekarza
- A więc… Pani Ludmiła ma guza mózgu… Został jej niecały rok życia, przykro mi…
Ta wiadomość uderzyła w niego jak grom z jasnego nieba. Nie
mógł uwierzyć, że ta okropna choroba zabiera mu kolejną kobietę, którą kochał
nad życie. Znowu wszystko się posypało. Gdy w końcu odnalazł swoją miłość, jest
mu ona odebrana w tak okrutny sposób. Cały sens jego życia, odejdzie wraz z
momentem odejścia Ludmiły.
- Przykro? Panu jest przykro?! – nie wytrzymał, wybuchnął niczym
wulkan – Dlaczego to zawsze mnie spotyka?! Najpierw mama, teraz Ludmiła…
- Niech Pan się uspokoi, ona teraz potrzebuje wsparcia. – powiedział lekarz po
czym wyszedł z pomieszczenia
Federico nie chcąc tracić ani chwili, szybko poszedł do
ukochanej. Gdy przyjaciele zapytali go, co z Ludmiłą, on odpowiadał tylko „Ona
nie może umrzeć”. Wszedł do Sali, gdzie leżała blondynka. Usiadł przy niej i
złapał jej delikatną dłoń. Nie chciał jej puścić, bo bał się, że wtedy
odejdzie. Planowali wspólną przyszłość, a los wszystko skreślił. Patrzył na jej
bladą twarz. Czekał aż się obudzi, ale nie chciał mówić jej o tym, że umiera.
Tę noc spędził przy jej łóżku tuląc do twarzy tę kruchą dłoń.
- Kochanie… – wyszeptała ledwo słyszalnie swoim słabiutkim
głosem. Szatyn szybko podniósł głowę i popatrzył na narzeczoną.
- Ludmiła, skarbie! Obudziłaś się. – powiedział i pocałował ją w czoło
- C-co ja tu robię?
- Zemdlałaś wczoraj i Cię tu przywieźliśmy
- A coś mi jest? – tego pytania bał się najbardziej, wiedział, że w końcu będzie
musiał jej powiedzieć o chorobie
- Nie… To nic takiego – ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Ona pogłaskała
go delikatnie po włosach i pocałowała w czółko. Nie potrzebowała słów,
wiedziała, że on cierpi. Od dawna czuła, że z nią jest coś nie tak, ale bała
się pójść do lekarza. Omdlenia i zawroty głowy, zdarzały jej się dość często
już od pewnego czasu, lecz według niej było to „nic takiego”.
Od kilku
miesięcy Federico siedział przy swojej narzeczonej dzień i noc. Nie opuszczał
jej nawet na krok, bo bał się. Po prostu najzwyczajniej bał się, że ją straci.
Każda sekunda spędzona co najmniej metr od Ludmiły była dla niego udręką i
stratą tego cennego czasu, którego pozostało im tak niewiele. Widział jak
stopniowo, każdego dnia ona się zmienia. Jej oczy tracą swój blask. Jej uśmiech
już nie jest taki jak dawniej. Czuł jak powoli ją traci. Przyjaciele starali
się wspierać go jak tylko mogli, ale to nic nie dawało. Wszystko traciło sens.
Wszystko się zmieniało. Wieczorem kiedy tylko zasypiała, bał się, że już nigdy
się nie zbudzi. Oboje już tracili siły. Ona na walkę z chorobą. On na
wspieranie ukochanej.
Ludmiłą nie pytała go, dlaczego musi być w szpitalu, bo
dobrze wiedziała, że on i tak jej nic nie powie. Jej wystarczyło to co
usłyszała, kiedy oni myśleli, że śpi.
- Doktorze, ale
naprawdę nie da się już nic zrobić? – zapytała z nadzieją Violetta, wyraźnie
zmartwiona stanem przyjaciółki
- Niestety… Próbowaliśmy już każdego sposobu, ale guz… Po prostu nie jesteśmy w
stanie już pomóc – odpowiedział lekarz i odszedł od szatynki. Ona zsunęła się
powoli po ścianie i upadła. Płakała. Po chwili podszedł do niej León i objął
ją. Szeptał do jej ucha „Nie martw się, ona jest silna. Pokona chorobę”. León
chyba wcale nie wierzył w to co mówi. Ludmiła już od dawna nie była silna. Była
słaba i brakowało jej już sił do dalszej walki.
Ona już nie chciała cierpieć. Choroba niszczyła ją od
środka. Chciała już zasnąć na wieki, ale jednak bała się śmierci. Wiedziała jak
po jej odejściu będzie cierpiał Federico. To wszystko było bardzo
skomplikowane. Codziennie przed zaśnięciem, patrzyła na niego, który siedział
zawsze obok i próbowała się uśmiechać, ale wtedy ból się nasilał.
Pewnego dnia, kiedy Federico poganiany przez narzeczoną w
końcu poszedł do domu odpocząć, przy Ludmile została Violetta, która przyrzekła
Włochowi, że się nią zaopiekuje. Blondynka miała dość tego, ze wszyscy wokół,
gdy do niej przychodzą siedzą w ciszy i nic nie chcą jej powiedzieć. Teraz była
gotowa, aby ktoś powiedział jej prosto w oczy o tym, że wkrótce odejdzie.
- Violetta… - przyjaciółka spojrzała na nią smutno – Proszę
Cię, powiedz mi czy ja umieram, ale nie kłam… po prostu powiedz – szatynka nie
wiedziała co ma zrobić. Z jednej strony powinna jej powiedzieć prawdę, ale z
drugiej, nie potrafiła… Rozdarta tą decyzją, przez chwilę milczała.
- Nie wiem, czy powinnam Ci to mówić, ale dłużej nie mogę kłamać… - wzięła
głęboki oddech i wydusiła z siebie kilka dużo znaczących słów – Jesteś poważnie
chora, masz guza mózgu… Lekarze dają Ci niewiele życia – powiedziała to i
wybuchła płaczem. Przyjaciółka ją przytuliła, ale sama nie uroniła ni jednej
łzy.
Po chwili do Sali weszli Federico i León. Byli bardzo
zaskoczeni tym co zobaczyli, ale Ludmiła wyjaśniła im zaistniałą sytuację
wyszeptując trzy słowa „Ja już wiem”. W tym momencie Włoch również się
rozpłakał. León przytulił go mówiąc „Weź się w garść stary! Będzie dobrze.”
Wszyscy wiedzieli, że to nie skończy się dobrze… ale wręcz tragicznie.
Mijały dzień za
dniem, tydzień za tygodniem, a ona słabła coraz bardziej. Bała się dnia, w
którym będzie musiała odejść i zostawić Federico, przyjaciół, rodzinę.
Najbardziej bolała ją utrata Fede. Spotkała go w Studio, był jej pierwszą,
prawdziwą miłością. Po latach znowu się spotkali i mieli nadzieję, że zostaną
ze sobą jeszcze przez wiele długich lat, ale los często płata figle i nie chce
robić tego co my uważamy za odpowiednie. Zwykle nasze życie nie układa się po
naszej myśli, wszystko dzieje się na odwrót… Czasami to sam człowiek spieprzy
wszystko, nawet jeśli tego nie chciał.
- Kotek? – mimo kiepskiego stanu, nadal starała się
uśmiechać i budzić radość w innych
- Tak, gołąbeczko? – zapytał z uśmiechem szatyn. Ukrywając swój smutek głęboko
w oczach
- Chciałbyś, żebyśmy się pobrali… Tu i teraz? – zapytała stanowczo
- Ja… bardzo bym chciał. Ale naprawdę chciałabyś wziąć ślub tutaj? W szpitalu?
- Słonko, nie ważne jest miejsce, lecz osoba, z którą się jest. – chwyciła go
za rękę
- No dobrze. Mogę to załatwić z księdzem, ale bardzo pragnę zobaczyć Cię w
cudownej sukni ślubnej, więc…
- A ja ciebie w garniturze – nieznacznie uniosła się wyżej i musnęła delikatnie
jego usta
Ślub postanowili wziąć w dniu 6 czerwca. Sami nie wiedzieli
czemu. Coś im mówiło, że ta data będzie idealna. Z racji tego, że Ludmiła nie
mogła wychodzić ze szpitala, suknia dla została wybrana przez Violettę. Dobrze
znała gust przyjaciółki, więc wybór kreacji nie stanowił dla niej problemu.
Ślub w szpitalu nie jest najromantyczniejszym na świecie, ale Ludmiła
wiedziała, że nie może dłużej czekać i chciała jak najszybciej udowodnić
Włochowi jak bardzo go kocha. Ich świadkami mieli zostać León i Violetta.
Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Ludmiła ubrana w cudowną suknię w
kolorze kości słoniowej, welonem wpiętym w ładnie ułożoną fryzurę, leżała na
łóżku i czekała na przyszłego męża. Przyjaciółka zrobiła jej delikatny makijaż,
aby choć trochę rozweselić tę smutną twarz. Federico, wierzył w przesądy i nie
widział Panny Młodej w sukni przed ślubem. Czekając przed salą, co chwilę
nerwowo sprawdzał kieszeń czy znajdują się tam obrączki. Bał się, że przez
jedno, małe niedociągnięcie może wszystko zepsuć. W końcu przyszedł kapłan i
mogli zacząć. Włoch wszedł do sali w towarzystwie księdza. Podszedł do
ukochanej i chwycił jej delikatną rękę. Po chwili głos zabrał duchowny.
- Zabraliśmy się tu, aby połączyć świętym węzłem małżeńskim
tych dwoje zakochanych. – w tym przypadku nie zostało wygłoszone kazanie, lecz
od razu przeszli do przysięgi.
- Ja Ludmiła Ferro, biorę sobie ciebie Federico za męża i
ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż
do śmierci – mówiła ze łzami w oczach, bo wiedziała, że śmierć niedługo ich
rozdzieli, a to wcale nie było przyjemne uczucie. Delikatnie wsunęła złotą,
obrączkę na jego palec, a na dłoń spłynęło kilka słonych łez. Ich świadkowie nie ukrywali płaczu. Podczas
takich uroczystości zwykle wszyscy są szczęśliwi, wzruszeni, a w tym wypadku było
odwrotnie.
- Ja Federico Toscano biorę sobie ciebie Ludmiło za żonę i
ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż
do śmierci – Włoch nie wytrzymał i podczas wkładania obrączki na delikatny
paluszek Ludmiły, rozpłakał się. Nie czekali na słowa księdza, które brzmiałyby
„Od teraz jesteście mężem i żoną.” Od razu przysunęli się do siebie i
pocałowali. Oboje wiedzieli, że bardzo będą tęsknili za tymi pocałunkami.
Nadeszła noc. Federico leżał obok swojej żony.
Ona wtulona w niego zasnęła. Patrzył na nią i nie mógł przestać. Chciał jak
najdłużej zachować w pamięci te piękne oczy, delikatne rysy, mały, zadarty
nosek i cudowne, pełne usta, które uwielbiał całować. Opuszkami palców
przejechał po jej policzku, aby zapamiętać tę wrażliwość i delikatność jej skóry.
Spojrzał jeszcze na jej dłonie. Wcześniej nie zauważył blizn, które tam były.
Widział proste linie na nadgarstkach. Dobrze wiedział, czym zostały
spowodowane. Zasmucił się i kilka łez, które wypłynęły z jego oczu wylądowały
dokładnie na szramach. Patrzył na nią z zaciekawieniem, a po chwili zaczęła
pomalutku mrużyć oczka jak mały kotek. Podniosła powieki i spojrzała na męża,
który leżał obok niej. Jeszcze chwilę patrzyła na niego, a on był zamyślony,
jakby odleciał do innej krainy. Mimo, że nie chciała przerywać jego rozmyślań,
nie mogła się powstrzymać, aby go nie zapytać, o czym tak myśli.
- Czemu się nie odzywasz?
- Bo myślę...
- O czym?
- O Tobie.
- A dokładniej?
- O tym, że bardzo się cieszę, że pojawiłaś się w moim życiu i o tym, że będę
umierał z tęsknoty kiedy odejdziesz...
- To nie pozwól mi odejść!
- Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale tego nie mogę.
- Nie trzeba wszystkiego robić...
- Tylko co?
- Tylko mnie kochaj i trzymaj mnie zawsze w swoim sercu. Wiedz, że będę zawsze
przy tobie.
Po krótkiej wymianie zdań, która znaczyła
więcej niż tysiące innych słów, połączyli swoje usta w czułym pocałunku. Nie
potrafili się od siebie oderwać… i może mieli rację, bo to był ostatni
pocałunek, który przeżyli wspólnie. W końcu rozłączyli swe wargi i spojrzeli
głęboko w oczy. Gdy wiedziała, że może na niego liczyć w każdej chwili i, że
nigdy o niej nie zapomni, zamknęła powieki. Na monitorze, który wskazywał jej
pomiary życiowe pojawiły się poziome linie. Wtedy wiedział, że… odeszła wtulona
w niego. Po jej policzku spłynęła, pojedyncza łza. Przez cały okres walki, nie
płakała. Walczyła. On szybko wstał i zaczął płakać. Nigdy bardziej nie cierpiał.
Wszystkie wspomnienia z dnia, kiedy zmarła jego matka, powróciły. Znowu zabrano
mu kobietę jego życia.
Lekarze próbowali przywrócić akcję serca,
ale na marne. Ona chciała odejść i odeszła. Nic jej tu nie przywróci. Po
nieudanej reanimacji, doktorzy określili czas zgonu i poszli. Zostawili
małżeństwo sam na sam. On jeszcze raz podszedł do jej ciała, z którego uleciało
wszelkie życie i delikatnie musnął już zimne usta. Wiedział, że tam na górze
Ludmiłą zaopiekuje się, jego mama. I, że obie będą czuwały nad nim.
Po jej śmierci nie pozbierał się szybko, chociaż obiecał jej, że nie
będzie opłakiwał swojej ukochanej długo. Na cmentarzu bywał codziennie, aby
przynieść nowe, piękne, białe róże. Przez wiele lat, nie nastąpił dzień, w
którym nie pojawiłby się przy jej nagrobku. Zawsze tam był. Nie potrafił
zostawić jej samej. Przyjaciele w obawie, przyjęli go do siebie. Często przed
pójściem spać, mówił do niej, a ona śniła mu się i opowiadała jak wspaniale
jest w Niebie. Czekała aż on do niej dołączy, ale nie chciała, żeby zrobił
sobie krzywdę.
On w wierności swojej żonie, doczekał się w końcu spotkania z nią. Żył bardzo
długo, ale wiedział, że musiał przeżywać swoje życie, aby móc opowiadać Ludmile
co ciekawego go spotkało.
Tam na górze żyją teraz razem. Nie mają trosk i zmartwień. Często chodzą
na spacery po niebiańskim parku. Dużo tam pięknych drzew i kwiatów. Wszyscy są tam
szczęśliwi i czuwają nad swymi bliskimi.
Kiedyś myśleli, że nie zaznają prawdziwego szczęścia, ani miłości. Ale w
końcu los się do nich uśmiechnął i sprowadził ich na jedną drogę. Ona wyrwana z
życia ziemskiego przez chorobę, on doczekawszy sędziwego wieku również poszedł
do nieba. Teraz latają z chmurki na chmurkę i patrzą na swoich bliskich,
przepełnieni radością.
No nie! Znowu OP! I do tego miesiąc od ostatniego postu. Możecie się wkurzać, że nie ma rozdziału, ale już postaram się napisać kolejny ;) Ale to i tak dobrze, że ten One part jest, gdyby nie poganianie Justyny, to pisałabym to dłużej, bo leń leniem zostanie XDD Nie pisze dużo, bo to nie ma sensu,więc paaa ;* ~Aga