środa, 25 grudnia 2013

One Part: "Zrobię wszystko aby wrócić do miłości"



       Była noc. Wszyscy spali. Ona patrzyła smutno na krople deszczu, spływające powolutku po szybie. Tęskniła za nim bardzo. Wyjechał kilka miesięcy temu. Obiecał, że wróci niedługo. Od tamtego czasu nie odezwał się ni słowem. Ona wierzyła, że go zobaczy, że znowu poczuje smak jego ust, że znowu zaśnie przy jego boku. Każdy wieczór spędzała przy oknie wypatrując go na ulicy. Myślała, że któregoś razu, ujrzy go przechadzającego się przed jej domem.
       Ta noc była wyjątkowa. Wigilijna. Byłyby to pierwsze święta spędzone bez niego. Mieli taką tradycję, że co roku w Wigilię chodzili na lodowisko, aby pobyć razem i trochę się rozerwać. Wtedy nie poszła pojeździć na łyżwach. Nie mogła tego zrobić bez niego...
       Siedziała bezradnie na parapecie patrząc się na ulicę. Pustą ulicę. Wszyscy siedzą przy wigilijnych stołach i świętują, a ona? Ona pragnęła spędzić te święta ze swoim ukochanym. Tak bardzo jej go brakowało. Chciałaby go teraz przytulić, pocałować, ale nie mogła. On pewnie teraz świętował ze swoją nową dziewczyną na drugim końcu świata.
A jaka była prawda? On też siedział na parapecie patrząc jak pada śnieg. Paryż, to nie miejsce gdzie chciał spędzić te święta. Wolałby jeździć na lodowisku ze swoją ukochaną w Buenos Aires. Spontaniczna decyzja. Jego tata dostał ofertę pracy i musieli się przeprowadzić. Nawet nie zdążył się z nią pożegnać... Pomimo, że był mężczyzną, nadal ją kochał i płakał po nocach, z myślą, że następnego dnia jej nie ujrzy. To śmieszne, ale taka była prawda. Bardzo cierpiał, a wszystko przez pracę. Gdyby nie to teraz byłby szczęśliwy, ale dla jego rodziców liczyła się tylko i wyłącznie praca. Jego uczucia zeszły na drugi plan.
       Nikt nie liczył się z nim nie liczył. Pomimo, że miał już te dwadzieścia dwa lata, był ciągle uzależniony od rodziców. Czasami miał już naprawdę dość, ale wtedy znów grożono mu wydziedziczeniem. Nie chciał zostać bez grosza przy duszy, więc nadal żył pod kloszem. W Argentynie zostawił wszystko, a w tym to co było dla niego najcenniejsze - swoją ukochaną. We Francji nie miał nikogo. Nawet nie chciał tam nikogo poznawać. Wolał żyć w samotności. Nie mając jej, nie miał nikogo.
       Nadal siedząc na parapecie wzięła swojego białego laptopa. Otwierając go ujrzała na pulpicie zdjęcie ich obojga razem, szczęśliwych. Przyjrzała się dokładnie zdjęciu i pogładziła ekran. Przypomniała sobie dzień, w którym zrobiono tą fotkę. Było to dokładnie rok wcześniej. Byli na lodowisku. Dostała wtedy od niego naszyjnik w kształcie serca z wygrawerowanymi ich inicjałami. Uwielbiała ten naszyjnik. Miała go na szyi codziennie. Przypominał on jej o nim. W tamtej chwili, gdy siedziała smutna w swoim dużym domu, powinna być u swoich rodziców, ale nie chciała jechać do nich, gdyż jej rodzina zawsze jest roześmiana i szczęśliwa, a ona od kilku miesięcy była odwrotnością tego. Była inna niż reszta jej rodziny.
       Patrzył przez okno na pięknie oświetloną wieżę Eiffla. Tak bardzo chciał wtedy być z nią. Poszliby na lodowisko i jak zwykle on trzymałby ją aby nie upadła. Prawdę mówiąc ona jazdę na łyżwach opanowała będąc już dzieckiem, ale to było przeurocze, gdy on próbował nauczyć ją tej umiejętności. Nie widział jej już prawie osiem miesięcy. Nie odzywał się do niej, bał się tego. Bał się, powiedzieć, że pomimo obietnicy, nie wróci. Wtedy coś w nim pękło. Wstał pośpiesznie z parapetu i zaczął pakować swoje rzeczy. Wszystko co najpotrzebniejsze umieścił w torbie. Wyszedł z pokoju zostawiając na biurku jedynie kartkę z informacją dla rodziców.
"Kochani rodzice!
 Już dłużej nie wytrzymam. Jestem dorosły, a traktujecie mnie jak dziecko. Wracam do mojej ukochanej. Nie wytrzymam bez już ani dnia dłużej. Proszę, wybaczcie mi.
                                                                                                                Wasz syn"
Po cichu skierował się do drzwi. Wyszedł z domu i tyle go tam widziano. Przed budynkiem czekała już na niego zamówiona wcześniej taksówka, do której wsiadł. Pojechał na lotnisko...
       Nie mogła już tak dłużej siedzieć. Dochodziła pierwsza w nocy. Postanowiła, że położy się do łóżka, ale przez to było jeszcze gorzej. Przypomniało jej się, kiedy szła spać wtulona w jego ramię. Pomimo, że nie mieszkali razem, on często zostawał u niej na noc. Zawsze go o to prosiła. Zaniosła się łzami, a później, zmęczona, zasnęła.
       Po dość długim locie w końcu znalazł się w Buenos Aires. Zamówił taksówkę i pojechał pod jej dom. Na pewno się tego nie spodziewała. Obudził ją dzwonek do drzwi. Niechętnie wstała, ogarnęła się i zeszła na dół. Kiedy otworzyła drzwi stanęła jak wryta. Myślała, że to sen albo jakieś zwidy, przecież ledwo co się obudziła. Ale to była prawda.
-Moje przeprosiny nic tu nie zdziałają, ale wiesz, że nie mogłem o tobie zapomnieć. To wszystko przez rodziców, to przez nich wyjechałem. Nie miałem innego wyboru, ale w końcu im się postawiłem i jestem tu. Możesz mi nie wybaczyć, wiem o tym doskonale. Mogę usunąć się z twojego życia, ale um... - nie dokończył, bo wpiła się w jego usta. Zaskoczony, po chwili odwzajemnił pocałunek. Tak bardzo brakowało im tego.
- To idziemy na lodowisko? - zapytała przytulając się do niego.
- O tej porze? - odpowiedział pytaniem na pytanie, ale dla niej mógł nawet w nocy wybrać się tam gdzie ona chce. Szybko chwyciła kurtkę, aby się nie przeziębić. Popędziła jeszcze po łyżwy. Wyszli z domu i ruszyli w stronę lodowiska, które znajdowało się przecznicę dalej. Po dotarciu na miejsce, założyli łyżwy i weszli na lód. Ona już nie udawała, że nie umie jeździć. Oboje czuli się bardzo swobodnie na lodzie. Gdy stanęli na środku lodowiska. Zbliżyli się do siebie i złączyli swe usta w pocałunku. Nagle ktoś skierował na nich latarkę i usłyszeli dźwięk wozu policyjnego.
- Ładnie to tak, włamywać się na czyjąś posiadłość? - spytał policjant
- My się nie włamaliśmy, tylko przyszliśmy pojeździć
- No dobrze, dobrze. Ale wiecie, że będę musiał was aresztować? - po tych słowach zdziwienie wymalowało się na ich twarzach. Mężczyzna zawiózł parę na komisariat i odstawił do celi. Nie obchodziło ich, że tę noc spędzą sami w areszcie. Najważniejsze, że byli tam razem. W końcu szczęśliwi.
- Było warto - powiedzieli równocześnie i zmniejszyli odległość między sobą poprzez czuły pocałunek. 

                                                                             
Ta dam! Przedstawiam Wam part, który powstał ze współpracy z moim dzieciuchem Justyną. Może nie jest idealny i nie dotyczy żadnej z Violettowych par, ale pisałyśmy go o drugiej w nocy. Nie chciało nam się spać i to stworzyłyśmy. Nie będę się rozpisywać, bo biorę się za kolejnego parta na naszego bloga, którego będę prowadziła z Justyną. Gdy pojawi się pierwszy OP to dam Wam znać. Hasta la vista ;*     ~Aga

Nie wiem, czy robię dobrze, czy też źle...

Tytuł posta może nie wróżyć najlepiej, ale już postanowiłam. Podjęłam decyzję. Klamka zapadła. Otóż... Chciałam Wam ogłosić, że zmieniam działalność bloga. Nie za bardzo mi idzie pisanie opowiadania, największą tego winę ponosi moje lenistwo. Mam mnóstwo pomysłów na rozdziały, ale jakoś mi się nie chcę ich pisać. Dużo lepiej i wygodniej pisze mi się One Party. Możecie uznać, że mój pomysł jest zły, ale wolę pisać jednorazówki. Nawet na dzisiaj mam zaplanowanego jednego parta, który powstał dzisiaj w nocy ze współpracy z moją zajebistą Justyną. I jeszcze zmieniam nazwę  bloga z "~Te Esperaré~" na "Otro Día Más" co w tłumaczeniu oznacza 'Jeszcze jeden dzień'. Zwrot ten zapewne znacie z piosenki Lodovici Comello o tym samym tytule ;)
Mam nadzieję, że moja decyzja nie jest zła, a opinię o tym pozostawiam Wam, kochane ludziska xD
  ~Aga

P.S Feliz Navidad para todos <3333


czwartek, 19 grudnia 2013

Feliz Cumpleaños Jorge! ♥

Jak wiecie czy może nie wiecie 19 grudnia 1991 roku na świat przyszedł najprzystojniejszy facet, którego do tej pory zobaczyłam! Jorge Blanco, bo o nim tu mowa, obchodzi dzisiaj swoje 22 urodziny!!! Z tej oto okazji postanowiłam nagrodzić go mnóstwem komplementów. Jest on niesamowicie przystojny, uroczy, kochany, zajebisty, słodki, ma świetne poczucie humoru [...] mogłabym tak wymieniać bez końca, ale nie chce mi się (tak, wiem, jestem leniem) xD
A więc, Jorgistas spamujmy naszemu ulubieńcowi na Twitterze życzeniami urodzinowymi i różnymi znakami, że go kochamy najmocniej na świecie! Pokażmy, że polki są jego największymi fankami i najładniejszymi ^^ 



P.S czyli krótkie info o rozdziale. Rozdział najprawdopodobniej w święta albo po świętach. To zależy od mojego stopnia lenistwa.Wiem, jestem okropna, że już tyle czasu nie było rozdziału, ale jak to się mówi, życie xD No to bye <3

wtorek, 3 grudnia 2013

One Part: Fedemiła "Szczęście przychodzi i odchodzi..."

"Szczęście przychodzi i odchodzi... Korzystajmy więc z tych ulotnych, radosnych chwil, bo potem może być za późno"


       Historia miłosna jak każda inna… no może nie do końca. Jest odmienna ze względu na osobowości zakochanych. Oboje całkowicie różni. Oboje pochodzący z dwóch różnych światów. Nikt nie przypuszczałby, że pomiędzy nimi narodzi się uczucie. Dla niektórych ta historia nadal jest niewiarygodna, nawet dla samych jej bohaterów.

       Ona – wysoka, bardzo atrakcyjna blondynka o długich, zgrabnych nogach. Przyciągała spojrzenia wielu mężczyzn. Wszyscy zachwycali się nią. Była idealna pod każdym względem… a przynajmniej tak uważała. Tak naprawdę nikt nie jest perfect. Ona o tym doskonale wiedziała, ale w oczach innych starała się wyróżniać… błyszczeć swoim oślepiającym blaskiem. Uważano ją za taką, która nieustannie poprawia makijaż i chce wyglądać na najlepszą z najlepszych, a wcale taka nie była. Miała głęboko w poważaniu co myśleli o niej inni. W stosunku do ludzi była złośliwa, bezuczuciowa. Tylko wtedy, gdy otaczała ją samotność czterech ścian jej willi, była naprawdę sobą. Zamykała się w swoim świecie, pełnym dobroci i miłości, której tak bardzo pragnęła. Nikt jej takiej nie znał, bo ona tego nie chciała. Nie chciała, aby ktoś się dowiedział, że potrafi okazywać prawdziwe, ludzkie uczucia, że potrafi kochać. Wszyscy myśleli o niej jak o wrednej, wykorzystującej innych dziewczynie, która nie ma serca.
To brak miłości i zazdrość powodowała, że była potworem. Zawsze wierzyła, że w końcu spotka swojego księcia na białym koniu, ale cały czas natrafiała na bezmózgich palantów, którzy zwracali uwagę jedynie na jej biust.
Była bardzo stanowcza w interesach. Jej argumenty biły na głowę wszystkich innych. Jedyna kobieta w firmie, która potrafiła postawić na swoim. Nie zrobiła kariery piosenkarki, o której tak bardzo marzyła. W wieku dwudziestu lat, kiedy od ponad roku była absolwentką Studio, stwierdziła, że muzyka nie jest tym co pragnie osiągnąć, dlatego postanowiła przejąć pałeczkę po ojcu. Lecz o swojej pasji nie zapomniała i gdy tylko znajdowała odrobinę czasu, siadała przy białym pianinie, które stało w ogromnym salonie i grała, śpiewając przy tym oczywiście.
Praca zmieniła jej życie o 180 stopni. Z rozkapryszonej, marudnej nastolatki wyrosła na poważną, dystyngowaną kobietę, ale czasami uwielbiała wracać do wspomnień z czasów szkolnych, lecz nie zawsze sprawiało jej to radość. Bolało ją, że przez to jak się zachowywała, nikt z nią nie rozmawiał. Już te kilka lat temu miewała chwile słabości i po prostu płakała. Płakała jak małe dziecko, które zostało wyrwane z objęć mamy. Czasami zamykała się w łazience. Wtedy była szczęśliwa, że ona i jej ojciec mają osobne toalety. W czasie gdy tam była, zamykała drzwi na klucz, odkręcała kurek w wannie, wkładała słuchawki do uszu i siadała przy drzwiach. Brała żyletkę (nie sekretem było, że miała schowany komplet żyletek w szafce pod umywalką) i powoli, pojedynczymi ruchami, kaleczyła swoje nadgarstki. Patrzyła jak krew wypływa z jej rąk i czuła niesamowitą ulgę. Jakby ktoś zdejmował z niej ogromny ciężar. Na początku bała się, ale z czasem stała się to dla niej rutyna. Już nie czuła bólu, który jej to przynosiło. Po prostu się cięła. Gdy została poważną bizneswoman zaprzestała tych działań, już tego nie potrzebowała. Praca wypełniała cały czas, który niegdyś poświęcała na przemyślenia i okaleczanie siebie. Nieraz, gdy zaistniała potrzeba, podciągała rękawy długiej bluzki, lub swetra, które nosiła już od bardzo dawna, aby nikt nie zobaczył jej ran i wtedy uderzała w nią fala wspomnień. Nie chciała patrzeć na „zmasakrowane” nadgarstki. Wszystko wtedy powracało. Każda rysa, opowiadała o innym wydarzeniu, które zmieniło jej życie. Czuła się bezsilna. Brakowało jej miłości…
       On – wysokiej klasy muzyk i piosenkarz. Obiekt westchnień wielu dziewczyn, zwłaszcza jego fanek. Nie powiem, że nie, bo przystojny był bardzo. Szukał wybranki swego serca, lecz żadna dziewczyna, z którą przyszło mu się spotkać, nie zasługiwała na to, żeby być tą jedyną. Nikomu nigdy nie zdradził, że jeszcze kiedy był w Studio, zakochał się w pewnej, aroganckiej blondynce. Nie wyznał jej swych uczuć, gdyż wiedział, że ona ich nie odwzajemnia, więc postanowił siedzieć cicho. Takie bezczynne patrzenie na dziewczynę, która zawróciła mu w głowie, nie sprawiało przyjemności. Prawie osiem lat nie widział się ze swoimi przyjaciółmi mieszkającymi w Buenos Aires. Gdy wygrał U-Mix wyjechał w roczną trasę, a później wrócił do Włoch, aby spędzić czas ze swoją mamą, która jak się okazało zachorowała na nowotwór. Nie miał serca zostawiać jej w takiej chwili samej, więc odwołał swoje koncerty i natychmiast udał się do Rzymu. Tam przez dwa lata opiekował się kobietą, aż nadszedł czas rozłąki. Po dwudziestu trzech miesiącach i czternastu dniach walki, jego rodzicielka odeszła. Śmierć odebrała mu, jedyną kobietę, którą kochał i jedyną, która go wychowywała. Choroba to straszna rzecz, której nie da się przewidzieć w jakikolwiek sposób. Wiele osób stara się ją pokonać, ale mało kto wygrywa tą walkę… walkę o swoje życie. Po tym zdarzeniu, załamał się. Zamknął się w sobie. Nie chciał już śpiewać, koncertować, po prostu nie chciał niczego robić. Cała radość i szczęście, które zawsze wypełniały jego życie, zniknęły. Codziennie przychodził na cmentarz, aby porozmawiać z mamą. Wiedział, że nie może zaprzepaścić swojej kariery, chociażby dlatego, że obiecał jej to. Obiecał jej, że  gdy odejdzie, on nadal będzie śpiewał i cieszył się życiem, które miał przed sobą. Nie chciała, aby przez nią jej ukochany syn, zmarnował swój wyjątkowy talent. Często razem śpiewali, także kiedy nadszedł ten dzień, po raz ostatni zaśpiewali. On był zalany łzami, a ona nie uroniła ani jednej kropli, słonej wody. Pogładziła jego policzek i powiedziała: „Pamiętaj synku, gdy ja odejdę, ty nadal musisz być silny i przede wszystkim musisz śpiewać. Każde słowo piosenki, wypływające z twoich ust, będzie kierowane wprost do mnie. Zawsze kiedy zanucisz choć cichą melodię, ja ją usłyszę. Wiedz synku, że bardzo Cię kocham i wszystko co się dzieje, jest rzeczą bardzo istotną, w twoim życiu.” Po tej wypowiedzi zamknęła oczy, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Przeżywał odejście swojej mamy, bardzo długo, aż w końcu uświadomił sobie, że nie powinien cały czas przejmować się. Dobrze wiedział, że jego rodzicielka była w lepszym świecie, gdzie nie dotykały jej ludzkie problemy, które komplikowały wszystkim życie. Wiedział, że mama na zawsze pozostanie w jego sercu, a on nie może wiecznie rozpaczać. Ona nigdy nie lubiła, gdy jej syn był smutny. Wtedy właśnie, zaczynała śpiewać. Jej piękny głos rozchodził się po domu jak zapach świeżo upieczonych ciasteczek, które także piekła, kiedy syn cierpiał.
W końcu wziął się w garść i znowu powrócił do swojej pasji. Wierzył, że podczas każdego z koncertów była przy nim jego matka. Czuwała, aby był bezpieczny. Występował już dosyć długo i postanowił zrobić sobie wakacje. Wrócił do Buenos Aires, gdzie przed laty zostawił swoich przyjaciół. Wiedział co się z tym wiąże. Spotkanie z piękną blondynką, w której się zakochał. To beznadziejne uczucie, gdy jest się zakochanym w kimś, kto nigdy nie zwróci na ciebie uwagi. Gdy tylko ją widział, jego serce biło tysiąc razy szybciej, język się plątał. A kiedy słyszał jej piękny, melodyjny głos, odlatywał do piękniejszego świata, w którym razem hasają po usłanej kolorowymi kwiatami łące. Często przed snem widział ich oboje w swojej wyobraźni, siedzących na grzbiecie pięknego jednorożca, galopujących ku zachodzącemu słońcu.
       Oboje mieli trudne życie. Oboje byli zagubieni w tym świecie pełnym zmartwień, problemów i trosk. On tak bardzo pragnął spotkać się z dziewczyną, a właściwie kobietą, w której zakochał się na zabój, ale jednak bał się tego. Tyle lat minęło odkąd widzieli się po raz ostatni. Nawet nie wiedział, że ona także żywiła do niego sympatię lecz nie okazywała tego. Budowała mur wokół siebie, aby on nie domyślił się, że między nimi zaiskrzyło.
     Tego dnia, kiedy wrócił do Buenos Aires, padał deszcz. On jechał właśnie taksówką z lotniska. Spoglądał na krople wody spływającej po szybie. Całą podróż samolotem, która trwała prawie 10 godzin, myślał o niej. Przyjaciele opowiadali mu jak teraz wygląda, czym się zajmuję. Z tych opowieści wywnioskował, że ona nie jest szczęśliwa, a on tak bardzo pragnął, żeby nie cierpiała.
Nagle auto się zatrzymało. Wtedy ocknął się i zauważył, że dotarł pod hotel, w którym zarezerwował sobie apartament. Wysiadł z taksówki, wziął walizkę i zapłacił kierowcy. Tak bardzo zapragnął spotkać się z nią. Zobaczyć jej piękne, brązowe oczy, dotknąć jej delikatnych dłoni. Od razu kiedy tyko wszedł do budynku, udał się do recepcji po kartę do drzwi apartamentu i natychmiast tam poszedł. Zostawił swoje torby, tak naprawdę rzucił je gdzieś w głąb pokoju i wybiegł z hotelu. Chciał jechać do Violetty i Leóna, którzy byli jej najbliższymi przyjaciółmi, aby zdobyć jej adres zamieszkania. Udał się do przyjaciół. Oni już jakiś czas wcześniej, domyślili się, że jest on zakochany w blondynce. Opowiedzieli mu, co się wydarzyło przez te wszystkie lata. Nie słuchał informacji o Maxim, Naty, Marco czy Francesce… on chciał tylko wiedzieć co się działo z Ludmiłą.
Wysłuchał dokładnie każdego słowa, które wypowiedziała Violetta o Ludmile. Czuł, że bardzo cierpiała. Wydobył od przyjaciół jej numer telefonu i adres. Wybiegł szybko z ich domu i ruszył pod wskazany adres. Było to tylko dwie ulice dalej, więc dotarcie nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Gdy zobaczył już duży dom należący do niej, nie miał odwagi podejść do ogrodzenia. Zatrzymał się po drugiej stronie ulicy i przysiadł na ławce.
       „Tak dawno nie padało… Czekałam na ten deszcz” – powiedziała do siebie blondynka. Siedziała na parapecie pijąc kawę. Mimo iż wiele osób nienawidzi deszczu, ona go po prostu wielbiła. W Buenos Aires rzadko kiedy były ulewy, więc dla niej było to zbawienie. Przez okno zauważyła dwójkę radosnych dzieci, bawiących się w kałuży. Nagle posmutniała, a pojedyncza łza spłynęła po jej bladym policzku. Nigdy jako dziecko nie mogła być tak szczęśliwa. Po chwili jednak na jej twarzy zawitał uśmiech. Przypomniała sobie jak to jeszcze kilka lat temu, aby uciec przed całym światem, gdy padał deszcz wychodziła na dwór i… tańczyła. Po prostu wychodziła na z domu i nie zwracała uwagi na nic. Tańczyła, śpiewała, robiła różne piruety. Zatracała się w swoim własnym świecie, gdzie nie ma smutków, za to ona była tam najszczęśliwsza. Kiedy radość zanikała, pojawiał się smutek. Powracała do rzeczywistości, gdzie nie miała przy sobie nikogo bliskiego. Po jej twarzy zaczynały spływać łzy, ale nikt ich nie widział, gdyż krople deszczu skutecznie je ukrywały.
Nagle wstała i wyszła na dwór jak to kiedyś miała w zwyczaju robić. Ubrana w szary sweterek i czarne rurki dziewczyna, stała na środku ulicy patrząc do góry. Ciepły deszcz dotykał jej twarzy. Pomyślała, że tu nikt jej nie widzi i znowu może powrócić do tego co robiła jako nastolatka stojąc w deszczu, zaczęła płakać. W pracy była nieugięta i silna, nic jej nie zdołało wyprowadzić z równowagi, a ta Ludmiła, która była sama w swoim ogromnym domu, zachowywała się inaczej. Mimo, że miała przyjaciół, którymi byli Violetta i León (reszta ich wspólnych przyjaciół niestety wyjechała), ona czuła się samotna… A razem z nią mieszkał tylko kot, który pocieszał ja gdy była smutna.
Blondynka obracała się i nie zauważyła kałuży. Pośliznęła się na niej… ale nie upadła. Przez chwilę była nie świadoma tego, kto ją złapał i uchronił przed upadkiem na twardą ziemię. Nad jej twarzą uniosła się czyjaś dłoń, która zabrała kilka kosmyków włosów dziewczyny i założyła je za jej ucho. Zakrywały one oczy Ludmiły, przez co nie widziała, osobnika, któremu została winna przysługę. Poczuła tylko delikatną woń męskich perfum. Bardzo spodobał jej się ten zapach. A wtedy ujrzała Go. Przyglądała mu się kilkanaście sekund i nie mogła uwierzyć, że w końcu Go spotkała. Tak długo czekała. Nie ukrywajmy, że ona również była w nim zakochana, ale nikt o tym nie wiedział, bo ona trzymała to w sekrecie, którego nikt nigdy nie zdołał odkryć. Była zaskoczona tym, że on się pojawił akurat w tym momencie, kiedy przestawała wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Spojrzała w jego cudowne, czekoladowe oczy i zatonęła w nich. On zbliżył swe ust do jej i delikatnie pocałował. Oboje marzyli o tym pocałunku. Po chwili, szatyn wziął dziewczynę na ręce i ruszył w stronę jej posiadłości. Ona wplotła swoje dłonie w jego prześlicznie ułożone włosy i wtuliła się w niego.
Chłopak postawił ją w przedpokoju, a ona nadal nie mogła oderwać od niego wzroku. Myślała, że to tylko sen i zaraz się obudzi. Jednak to wszystko było prawdą. I prawdą było to, że ona chciała mieć go już na zawsze przy sobie.
- Federico…
- Cii, nic nie mów – przerwał jej – Tylko mnie pocałuj
Dziewczyna przysunęła się do szatyna, złapała jego twarz w dłonie i pocałowała go. Delikatnie muskała jego wargi, a on oddawał każdy jej pocałunek. Przez tyle długich lat wyczekiwali, aby być razem. Teraz ich marzenia mogły stać się rzeczywistością.
Miesiąc później…
       Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Przez miesiąc dużo się zmieniło. Federico i Ludmiła zamieszkali razem. Ona w końcu przestała płakać, lecz uśmiechała się przy każdej okazji. Przyjaciele bardzo się cieszyli z ich szczęścia. Nigdy nie widzieli jej tak przepełnionej radością.
Z okazji świąt do Buenos Aires mieli się zjechać ich przyjaciele. Wszyscy za nimi bardzo tęsknili. Kiedy nadszedł dzień 24 grudnia w domu Verdasów trwały przygotowania do świąt. Ludmiła i Violetta przygotowywały potrawy w kuchni, a Federico i León rozwieszali dekoracje. Blondynka co jakiś czas miała zawroty głowy i robiło jej się duszno, ale zignorowała te dolegliwości. Jej przyjaciółka zauważyła, że ta nie czuje się najlepiej. Nawet chciała powiedzieć o tym Federico, ale Lu jej na to nie pozwoliła. Gdyby jej ukochany się o tym dowiedział, natychmiast zabrałby ją do szpitala, a ona nie chciała go fatygować.
       Ten dzień miał być najszczęśliwszym w ich życiu, ze względu na prezent, który Federico przygotował dla Ludmiły.
Gdy po podzieleniu się opłatkiem wszyscy zasiedli do stołu, Federico zaczynał nerwowo stukać palcami w stół. Nagle wstał i o to samo poprosił swoją ukochaną. Zebrani goście, byli bardzo zaciekawieni tą sytuacją, więc bacznie przyglądali się Włochowi. Zaczął on szperać w kieszeni swojej marynarki i kiedy znalazł dany przedmiot, uklęknął i wyciągnął zza pleców małe, czerwone pudełeczko w kształcie serca. Otworzył je, a oczom Ludmiły i ich przyjaciół ukazał jej przepiękny pierścionek wykonany z białego złota, na którego środku znajdował się średniej wielkości brylant.
- Ludmiło Ferro, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i… zostaniesz moją żoną?
Ludmiła przez chwilę była zaskoczona, ale w końcu zdobyła się na odwagę i udzieliła odpowiedzi swojemu ukochanemu.
- Federico… - zaczęła niepewnie – TAK! – krzyknęła przeszczęśliwa i rzuciła się na szyję szatyna
Gdy Włoch postawił Ludmiłę na ziemi, ta przymrużyła oczy i upadła wprost w jego ramiona. Momentalnie zrobiła się blada. Przyjaciele szybko zareagowali i zadzwonili po pogotowie. Federico przytulił ją do siebie i błagał aby otworzyła oczy. Jego błaganie na nic się zdało. Ratownicy medyczni, zabrali Ludmiłę do karetki i szybko pojechali do szpitala. Także wszyscy przyjaciele udali się tam z roztrzęsionym Federico.
       Włoch patrzył ze łzami w oczach na swoją ukochaną, przez szybę. Nie mógł do niej wejść. Tak bardzo chciał trzymać ją za rękę. Bolało go, że ona musi tam leżeć  podłączona do różnych urządzeń. Przez dwie godziny stał tak i patrzył na cierpienie swojej narzeczonej. Żaden lekarz nie raczył go poinformować o jej stanie, aż w końcu został zawołany przez jednego z doktorów do swojego gabinetu. Szatyn wszedł do białego pokoju. Widział wyraz twarzy lekarza, wskazywał on na to, że nie jest zbyt dobrze. Federico usiadł na krześle i jakby czekał na wyrok, wbił wzrok w podłogę.
- Proszę Pana… - zaczął poważnie mężczyzna w białym kitlu – Sytuacja nie ma się najlepiej…
- Niech mi Pan po prostu powie o co chodzi! – prawie krzyknął szatyn, nadal nie patrząc na lekarza
- A więc… Pani Ludmiła ma guza mózgu… Został jej niecały rok życia, przykro mi…
Ta wiadomość uderzyła w niego jak grom z jasnego nieba. Nie mógł uwierzyć, że ta okropna choroba zabiera mu kolejną kobietę, którą kochał nad życie. Znowu wszystko się posypało. Gdy w końcu odnalazł swoją miłość, jest mu ona odebrana w tak okrutny sposób. Cały sens jego życia, odejdzie wraz z momentem odejścia Ludmiły.
- Przykro? Panu jest przykro?! – nie wytrzymał, wybuchnął niczym wulkan – Dlaczego to zawsze mnie spotyka?! Najpierw mama, teraz Ludmiła…
- Niech Pan się uspokoi, ona teraz potrzebuje wsparcia. – powiedział lekarz po czym wyszedł z pomieszczenia
Federico nie chcąc tracić ani chwili, szybko poszedł do ukochanej. Gdy przyjaciele zapytali go, co z Ludmiłą, on odpowiadał tylko „Ona nie może umrzeć”. Wszedł do Sali, gdzie leżała blondynka. Usiadł przy niej i złapał jej delikatną dłoń. Nie chciał jej puścić, bo bał się, że wtedy odejdzie. Planowali wspólną przyszłość, a los wszystko skreślił. Patrzył na jej bladą twarz. Czekał aż się obudzi, ale nie chciał mówić jej o tym, że umiera. Tę noc spędził przy jej łóżku tuląc do twarzy tę kruchą dłoń.
- Kochanie… – wyszeptała ledwo słyszalnie swoim słabiutkim głosem. Szatyn szybko podniósł głowę i popatrzył na narzeczoną.
- Ludmiła, skarbie! Obudziłaś się. – powiedział i pocałował ją w czoło
- C-co ja tu robię?
- Zemdlałaś wczoraj i Cię tu przywieźliśmy
- A coś mi jest? – tego pytania bał się najbardziej, wiedział, że w końcu będzie musiał jej powiedzieć o chorobie
- Nie… To nic takiego – ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Ona pogłaskała go delikatnie po włosach i pocałowała w czółko. Nie potrzebowała słów, wiedziała, że on cierpi. Od dawna czuła, że z nią jest coś nie tak, ale bała się pójść do lekarza. Omdlenia i zawroty głowy, zdarzały jej się dość często już od pewnego czasu, lecz według niej było to „nic takiego”.
       Od kilku miesięcy Federico siedział przy swojej narzeczonej dzień i noc. Nie opuszczał jej nawet na krok, bo bał się. Po prostu najzwyczajniej bał się, że ją straci. Każda sekunda spędzona co najmniej metr od Ludmiły była dla niego udręką i stratą tego cennego czasu, którego pozostało im tak niewiele. Widział jak stopniowo, każdego dnia ona się zmienia. Jej oczy tracą swój blask. Jej uśmiech już nie jest taki jak dawniej. Czuł jak powoli ją traci. Przyjaciele starali się wspierać go jak tylko mogli, ale to nic nie dawało. Wszystko traciło sens. Wszystko się zmieniało. Wieczorem kiedy tylko zasypiała, bał się, że już nigdy się nie zbudzi. Oboje już tracili siły. Ona na walkę z chorobą. On na wspieranie ukochanej. 
Ludmiłą nie pytała go, dlaczego musi być w szpitalu, bo dobrze wiedziała, że on i tak jej nic nie powie. Jej wystarczyło to co usłyszała, kiedy oni myśleli, że śpi.

- Doktorze, ale naprawdę nie da się już nic zrobić? – zapytała z nadzieją Violetta, wyraźnie zmartwiona stanem przyjaciółki
- Niestety… Próbowaliśmy już każdego sposobu, ale guz… Po prostu nie jesteśmy w stanie już pomóc – odpowiedział lekarz i odszedł od szatynki. Ona zsunęła się powoli po ścianie i upadła. Płakała. Po chwili podszedł do niej León i objął ją. Szeptał do jej ucha „Nie martw się, ona jest silna. Pokona chorobę”. León chyba wcale nie wierzył w to co mówi. Ludmiła już od dawna nie była silna. Była słaba i brakowało jej już sił do dalszej walki.

Ona już nie chciała cierpieć. Choroba niszczyła ją od środka. Chciała już zasnąć na wieki, ale jednak bała się śmierci. Wiedziała jak po jej odejściu będzie cierpiał Federico. To wszystko było bardzo skomplikowane. Codziennie przed zaśnięciem, patrzyła na niego, który siedział zawsze obok i próbowała się uśmiechać, ale wtedy ból się nasilał.
Pewnego dnia, kiedy Federico poganiany przez narzeczoną w końcu poszedł do domu odpocząć, przy Ludmile została Violetta, która przyrzekła Włochowi, że się nią zaopiekuje. Blondynka miała dość tego, ze wszyscy wokół, gdy do niej przychodzą siedzą w ciszy i nic nie chcą jej powiedzieć. Teraz była gotowa, aby ktoś powiedział jej prosto w oczy o tym, że wkrótce odejdzie.
- Violetta… - przyjaciółka spojrzała na nią smutno – Proszę Cię, powiedz mi czy ja umieram, ale nie kłam… po prostu powiedz – szatynka nie wiedziała co ma zrobić. Z jednej strony powinna jej powiedzieć prawdę, ale z drugiej, nie potrafiła… Rozdarta tą decyzją, przez chwilę milczała.
- Nie wiem, czy powinnam Ci to mówić, ale dłużej nie mogę kłamać… - wzięła głęboki oddech i wydusiła z siebie kilka dużo znaczących słów – Jesteś poważnie chora, masz guza mózgu… Lekarze dają Ci niewiele życia – powiedziała to i wybuchła płaczem. Przyjaciółka ją przytuliła, ale sama nie uroniła ni jednej łzy.
Po chwili do Sali weszli Federico i León. Byli bardzo zaskoczeni tym co zobaczyli, ale Ludmiła wyjaśniła im zaistniałą sytuację wyszeptując trzy słowa „Ja już wiem”. W tym momencie Włoch również się rozpłakał. León przytulił go mówiąc „Weź się w garść stary! Będzie dobrze.” Wszyscy wiedzieli, że to nie skończy się dobrze… ale wręcz tragicznie.
       Mijały dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a ona słabła coraz bardziej. Bała się dnia, w którym będzie musiała odejść i zostawić Federico, przyjaciół, rodzinę. Najbardziej bolała ją utrata Fede. Spotkała go w Studio, był jej pierwszą, prawdziwą miłością. Po latach znowu się spotkali i mieli nadzieję, że zostaną ze sobą jeszcze przez wiele długich lat, ale los często płata figle i nie chce robić tego co my uważamy za odpowiednie. Zwykle nasze życie nie układa się po naszej myśli, wszystko dzieje się na odwrót… Czasami to sam człowiek spieprzy wszystko, nawet jeśli tego nie chciał.
- Kotek? – mimo kiepskiego stanu, nadal starała się uśmiechać i budzić radość w innych
- Tak, gołąbeczko? – zapytał z uśmiechem szatyn. Ukrywając swój smutek głęboko w oczach
- Chciałbyś, żebyśmy się pobrali… Tu i teraz? – zapytała stanowczo
- Ja… bardzo bym chciał. Ale naprawdę chciałabyś wziąć ślub tutaj? W szpitalu?
- Słonko, nie ważne jest miejsce, lecz osoba, z którą się jest. – chwyciła go za rękę
- No dobrze. Mogę to załatwić z księdzem, ale bardzo pragnę zobaczyć Cię w cudownej sukni ślubnej, więc…
- A ja ciebie w garniturze – nieznacznie uniosła się wyżej i musnęła delikatnie jego usta
Ślub postanowili wziąć w dniu 6 czerwca. Sami nie wiedzieli czemu. Coś im mówiło, że ta data będzie idealna. Z racji tego, że Ludmiła nie mogła wychodzić ze szpitala, suknia dla została wybrana przez Violettę. Dobrze znała gust przyjaciółki, więc wybór kreacji nie stanowił dla niej problemu. Ślub w szpitalu nie jest najromantyczniejszym na świecie, ale Ludmiła wiedziała, że nie może dłużej czekać i chciała jak najszybciej udowodnić Włochowi jak bardzo go kocha. Ich świadkami mieli zostać León i Violetta.
Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Ludmiła ubrana w cudowną suknię w kolorze kości słoniowej, welonem wpiętym w ładnie ułożoną fryzurę, leżała na łóżku i czekała na przyszłego męża. Przyjaciółka zrobiła jej delikatny makijaż, aby choć trochę rozweselić tę smutną twarz. Federico, wierzył w przesądy i nie widział Panny Młodej w sukni przed ślubem. Czekając przed salą, co chwilę nerwowo sprawdzał kieszeń czy znajdują się tam obrączki. Bał się, że przez jedno, małe niedociągnięcie może wszystko zepsuć. W końcu przyszedł kapłan i mogli zacząć. Włoch wszedł do sali w towarzystwie księdza. Podszedł do ukochanej i chwycił jej delikatną rękę. Po chwili głos zabrał duchowny.
- Zabraliśmy się tu, aby połączyć świętym węzłem małżeńskim tych dwoje zakochanych. – w tym przypadku nie zostało wygłoszone kazanie, lecz od razu przeszli do przysięgi.
- Ja Ludmiła Ferro, biorę sobie ciebie Federico za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci – mówiła ze łzami w oczach, bo wiedziała, że śmierć niedługo ich rozdzieli, a to wcale nie było przyjemne uczucie. Delikatnie wsunęła złotą, obrączkę na jego palec, a na dłoń spłynęło kilka słonych łez.  Ich świadkowie nie ukrywali płaczu. Podczas takich uroczystości zwykle wszyscy są szczęśliwi, wzruszeni, a w tym wypadku było odwrotnie.
- Ja Federico Toscano biorę sobie ciebie Ludmiło za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci – Włoch nie wytrzymał i podczas wkładania obrączki na delikatny paluszek Ludmiły, rozpłakał się. Nie czekali na słowa księdza, które brzmiałyby „Od teraz jesteście mężem i żoną.” Od razu przysunęli się do siebie i pocałowali. Oboje wiedzieli, że bardzo będą tęsknili za tymi pocałunkami.
       Nadeszła noc. Federico leżał obok swojej żony. Ona wtulona w niego zasnęła. Patrzył na nią i nie mógł przestać. Chciał jak najdłużej zachować w pamięci te piękne oczy, delikatne rysy, mały, zadarty nosek i cudowne, pełne usta, które uwielbiał całować. Opuszkami palców przejechał po jej policzku, aby zapamiętać tę wrażliwość i delikatność jej skóry. Spojrzał jeszcze na jej dłonie. Wcześniej nie zauważył blizn, które tam były. Widział proste linie na nadgarstkach. Dobrze wiedział, czym zostały spowodowane. Zasmucił się i kilka łez, które wypłynęły z jego oczu wylądowały dokładnie na szramach. Patrzył na nią z zaciekawieniem, a po chwili zaczęła pomalutku mrużyć oczka jak mały kotek. Podniosła powieki i spojrzała na męża, który leżał obok niej. Jeszcze chwilę patrzyła na niego, a on był zamyślony, jakby odleciał do innej krainy. Mimo, że nie chciała przerywać jego rozmyślań, nie mogła się powstrzymać, aby go nie zapytać, o czym tak myśli.
- Czemu się nie odzywasz?
- Bo myślę...
- O czym?
- O Tobie.
- A dokładniej?
- O tym, że bardzo się cieszę, że pojawiłaś się w moim życiu i o tym, że będę umierał z tęsknoty kiedy odejdziesz...
- To nie pozwól mi odejść!
- Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale tego nie mogę.
- Nie trzeba wszystkiego robić...
- Tylko co?
- Tylko mnie kochaj i trzymaj mnie zawsze w swoim sercu. Wiedz, że będę zawsze przy tobie.
Po krótkiej wymianie zdań, która znaczyła więcej niż tysiące innych słów, połączyli swoje usta w czułym pocałunku. Nie potrafili się od siebie oderwać… i może mieli rację, bo to był ostatni pocałunek, który przeżyli wspólnie. W końcu rozłączyli swe wargi i spojrzeli głęboko w oczy. Gdy wiedziała, że może na niego liczyć w każdej chwili i, że nigdy o niej nie zapomni, zamknęła powieki. Na monitorze, który wskazywał jej pomiary życiowe pojawiły się poziome linie. Wtedy wiedział, że… odeszła wtulona w niego. Po jej policzku spłynęła, pojedyncza łza. Przez cały okres walki, nie płakała. Walczyła. On szybko wstał i zaczął płakać. Nigdy bardziej nie cierpiał. Wszystkie wspomnienia z dnia, kiedy zmarła jego matka, powróciły. Znowu zabrano mu kobietę jego życia.
Lekarze próbowali przywrócić akcję serca, ale na marne. Ona chciała odejść i odeszła. Nic jej tu nie przywróci. Po nieudanej reanimacji, doktorzy określili czas zgonu i poszli. Zostawili małżeństwo sam na sam. On jeszcze raz podszedł do jej ciała, z którego uleciało wszelkie życie i delikatnie musnął już zimne usta. Wiedział, że tam na górze Ludmiłą zaopiekuje się, jego mama. I, że obie będą czuwały nad nim.
       Po jej śmierci nie pozbierał się szybko, chociaż obiecał jej, że nie będzie opłakiwał swojej ukochanej długo. Na cmentarzu bywał codziennie, aby przynieść nowe, piękne, białe róże. Przez wiele lat, nie nastąpił dzień, w którym nie pojawiłby się przy jej nagrobku. Zawsze tam był. Nie potrafił zostawić jej samej. Przyjaciele w obawie, przyjęli go do siebie. Często przed pójściem spać, mówił do niej, a ona śniła mu się i opowiadała jak wspaniale jest w Niebie. Czekała aż on do niej dołączy, ale nie chciała, żeby zrobił sobie krzywdę.
On w wierności swojej żonie, doczekał się w końcu spotkania z nią. Żył bardzo długo, ale wiedział, że musiał przeżywać swoje życie, aby móc opowiadać Ludmile co ciekawego go spotkało.
       Tam na górze żyją teraz razem. Nie mają trosk i zmartwień. Często chodzą na spacery po niebiańskim parku. Dużo tam pięknych drzew i kwiatów. Wszyscy są tam szczęśliwi i czuwają nad swymi bliskimi.  Kiedyś myśleli, że nie zaznają prawdziwego szczęścia, ani miłości. Ale w końcu los się do nich uśmiechnął i sprowadził ich na jedną drogę. Ona wyrwana z życia ziemskiego przez chorobę, on doczekawszy sędziwego wieku również poszedł do nieba. Teraz latają z chmurki na chmurkę i patrzą na swoich bliskich, przepełnieni radością.


                                                                                        
No nie! Znowu OP! I do tego miesiąc od ostatniego postu. Możecie się wkurzać, że nie ma rozdziału, ale już postaram się napisać kolejny ;) Ale to i tak dobrze, że ten One part jest, gdyby nie poganianie Justyny, to pisałabym to dłużej, bo leń leniem zostanie XDD Nie pisze dużo, bo to nie ma sensu,więc paaa ;*   ~Aga